.post img {max-width:100% !important}

wtorek, 30 lipca 2013

Pępek świata

Kilka dni, a tyle się wydarzyło. Byliśmy na weekend u dziadków. Ależ są zakochani w swoim wnusiu :) taki Maluch, a jest pępkiem świata wokół którego teraz wszystko się kręci. Zresztą nie da się w nim nie zakochać. Ja wiem, to moje dziecko i nie jestem obiektywna, ale naprawdę jest słodki, uroczy i kochany. No i tak szybko się uczy. W niedzielę pierwszy raz przerzucił się z boku na brzuch. Fakt faktem nie bardzo wiedział co zrobić z ręką, która pod nim została, ale to wydarzenie. Ponadto leżąc i wierzgając się zrobił w 10 min obrót o 90 stopni. Taka mobilność tym bardziej zmusza nas do jego ciągłego pilnowania. Już koniec z zostawieniem go samego na kanapie czy przewijaku. A co to będzie jak zacznie raczkować ;) Nauczył się też powtarzać "a guuuuu". Jego pierwsze gaworzenie... czy to jeszcze głużenie? Nieważne.
Ale to jeszcze nie wszystko! Patrzy na zabawki, chwyta je i do buzi :) do tej pory tylko jak mu dałam zabawkę w rączkę to lądowała ona w pysiaku, a teraz sam wyciąga rączki do tych wiszących. Powoli też robię z powrotem miejsce dla Jego tatusia w łóżku, żeby do mnie wrócił, a Ksawcio powoli i coraz częściej śpi u siebie w łóżeczku. Nawet kilka razy sam zasnął wieczorem w nim, bez bujania, smoka i cudowania. I tak chcę żeby to wyglądało. Jeszcze trudno mi się w nocy zmobilizować żeby wstać i go odstawić, bo najnormalniej w świecie zasypiam z nim.
Ależ się dzieje :) teraz moim ulubionym zajęciem jest wychwytywanie tych wszystkich nowych umiejętności. Dobrze, że póki co mam czas i chęci żeby to przelewać na bloga (kiedyś by się napisało na papier ;)). Bo tak szybko czas leci, że za chwilę się pewnie o tym wszystkim zapomni.
Co jeszcze? Dostrzegłam dzisiaj jak już nauczyliśmy się siebie. Na początku wszystko co związane z dzieckiem było dla mnie totalną abstrakcją. Nie wiedziałam jak przewinąć, nosić, jak go pielęgnować, karmić, usypiać. Co zrobić jak będzie płakał, jak się nim zajmować, co zrobić żeby mu było dobrze. A teraz coraz bardziej uzmysławiam sobie, że wiem o co mu chodzi i czego on potrzebuje. Pomimo iż nie mówi mi tego. Pamiętam jak zastanawiałam się, czy kiedyś przyjdzie taki moment, czy już zawsze będę taka zlękniona i przestraszona. Bo bałam się o niego. Bałam się, że nagle zachoruje, a ja nie będę wiedziała co robić. Bałam się, że coś przeoczę, czegoś nie zrobię i to źle na niego wpłynie. Bałam się kiedy płakał, bo nie wiedziałam dlaczego. A teraz boję się nadal, ale inaczej. Bo wiem, że jemu przede wszystkim potrzebna jest teraz nasza miłość, zainteresowanie, sen, jedzenie, rytuały, spacer. A reszta jakoś się sama naturalnie układa.











piątek, 26 lipca 2013

Ciężki dzień...

Dzisiejszy dzień był co najmniej ciężki. Ale jak to Minio powiedział - i takie dni będą.Zaczął się niewinnie... jak co rano kokoszenie taty z synkiem, potem toaleta poranna i śpiewy, spacerek, zakupy - nakupowałam Ksawciowi trochę większych ciuszków, bo rośnie jak na drożdżach, dom, okulista i... i od tego się zaczęło. Dostał kropelki na rozszerzenie źrenic, nawet po tym zasnął mi na rękach. Ba! Nawet podczas badania dna oka się nie zbudził :) ale już jak staliśmy w korku włączył syrenę, bo głodny. Pojadł, ale nadal coś mu nie pasowało. W chuście trochę posiedział i to też nie to. W końcu musiałam sama go wykąpać (pierwszy raz!), pojadł i nadal marudził. Odłożyłam go do łóżeczka na brzuch i się zbudził. No to pomyślałam MASAKRA. Przekręciłam go na plecy, włączyłam karuzelę i wyszłam. Rzucał nogami, wiercił się, cieszył aż.... zasnął sam! I to sukces, pierwszy raz zasnął sam na plecach. Na brzuchu mu się zdarzało, ale w łóżeczku wieczorem na plecach jeszcze nie.

Chciałabym wrócić jeszcze do sytuacji u okulistki. Kiedy wpuściła mu te krople, kazała od razu go przytulić. Trzymałam go w ramionach, kołysałam, aż zasnął. Tak mi dobrze było, to uczucie, ta jego błoga minka, ciepło ciałka- nawet jak mi ciężko, niewygodnie to nieistotne. W takiej chwili liczy się tylko on i mogłabym tak go tulić całymi dniami. 

Dziś też sobie pomyślałam, że rodzice muszą być bardzo kreatywni. Jak dziecku coś nie pasuje to trzeba kombinować. A to zabawy, a to śpiewanie, bajki, dziwne miny, pozycje do noszenia. Przy czym teraz jest łatwo, bo taki Bąbel nie wiele potrzebuje, ale im będzie starszy tym bardziej trzeba będzie się wysilić. Zastanowiło mnie też, dlaczego zatem w Polsce firmy nie są prorodzinne? Skoro rodzice wykazują się taką kreatywnością, są zadowoleni z życia, spełnieni to są też lepszymi pracownikami. A firmy patrzą na to jedynie pod kątem zwolnień (głównie mam) i ryzyka kolejnej ciąży, zamiast dostrzec plusy wynikające z tej sytuacji. Cóż niestety tego nie zmienię....










czwartek, 25 lipca 2013

Słodziak

Kolejny dzień za nami. Nasz chłopczyk pokazał, że jest już małym facecikiem. Podczas szczepienia nie płakał! Gorzej było ze mną. Jak to jest, że ta matczyna miłość tak mną zawładnęła? Aż trudno w to uwierzyć, że jest to tak silne uczucie. Być może dzięki temu właśnie tak cieszą mnie te pierwsze razy. Co nowego? Po pierwsze nasz synek zaczął się śmiać na głos! Wczoraj Domi mając go u siebie na kolanach i rozśmieszając spowodował śmiech na głos. Mmmm... miód na nasze serca. Najpiękniejszy dźwięk na świecie. A co najważniejsze, ten śmiech jest tak szczery... Po drugie tak urósł, że musieliśmy wyjąć wkładkę z fotelika samochodowego. Nic dziwnego że dziecię było tak pokrzywione, już jakiś czas temu powinniśmy to zrobić, ale kto by pomyślał. W temacie wzrostu, Ksawi waży już 7355 g. Kawał człowieka :) Dlatego też, tak wspaniałą rzeczą jest chusta. Dziś jak chciał się poprzytulać, zawinęłam go w chustę i zasnął. Uwielbiam kiedy jest taki we mnie wtulony. Ponoć dzięki noszeniu w chuście dziecko czuję się jak w brzuchu, ponadto pomaga to na dolegliwości brzuszkowe, tworzy silną więź, działa na równowagę i ma jeszcze mnóstwo innych zalet. Dla mnie to przede wszystkim możliwość poprzytulania się no i nie ukrywam posiadania wolnych rąk :) Zawsze mogę ziemniaki wstawić, wyjść z psiakiem czy coś szybko ogarnąć, gdy Ksawcio ma swoją porę marudzenia. W końcu też porządnie wzięłam się za czytanie mu bajek, dzisiaj czytaliśmy o koźlątkach zjedzonych przez wilka. I tak mnie to zastanowiło, nie po raz pierwszy, dlaczego niektóre bajki, kołysanki, piosenki dla dzieci są takie drastyczne? O paziu którego zjadł pies czy tam kot, o laleczce z saskiej porcelany która się zakochała, ale jej ukochany został zbity przez przeciąg albo właśnie o kózkach zjedzonych przez wilka! Ok, faktycznie to ostatnie to w miarę happy end, bo mama rozpruła brzuch wilka i je wyjęła, ale samo to że, nożem pociachała wilka, a ten na końcu zginął śmiercią tragiczną wpadając do studni - czy to naprawdę historia dla dzieci??? Chyba muszę zacząć pisać bajki....

Przy okazją załączam świeżą porcję zdjęć.






wtorek, 23 lipca 2013

Fotografie

Jeszcze dla urozmaicenia wstawię domek Ksawerka sprzed kilku miesięcy i samego Księciunia :)















Powrót do przeszłości

Dosłownie przed chwilą mój Ukochany przeglądał zdjęcia na aparacie. Było sporo moich ciążowych. Teraz patrząc na nie, zastanawiam się jak to możliwe, że Ksawi się tam zmieścił? Jak to możliwe, że jemu było tam tak dobrze??? Patrząc na niego, nie dziwię się dlaczego byłam taka gruba ;) Ciąża... stan BŁOGOSŁAWIONY. Taaaa... przepraszam, ale to jak dla mnie bujdy na resorach. Może mdłości nie miałam (i dzięki Bogu), ale wszystkie te dolegliwości - bóle głowy, kręgosłupa, piersi, chodzenie jak kaczka, rozstępy, częste wizyty w toalecie, niemożność zawiązania buta, wciąż rosnący brzuch a co za tym idzie konieczność wymiany garderoby, zmęczenie, senność, wyrzeczenia, skurcze, obawy etc. - sprawiają, że nikt mi nie powie, że to cudowny stan. Owszem, chwila kiedy brzuch rusza się na prawo i lewo i świadomość, że tam od środka puka do nas nasze dziecko jest magią i nigdy tego nie pojmę (tak samo jak nie pojmę dlaczego aparat zapamiętuje chwile, jak TO????? Ale nie o tym mowa ;)). Jednak stwierdzam i nie boje się o tym mówić, że ciąża fajna nie jest. A już ostatnie miesiące... katorga. Nie mniej jednak to już teraz nieistotne, bo ON mi to wynagradza. Nie powiem, bo i macierzyństwo nie zawsze jest kolorowe, chociaż pewnie najgorsze przede mną. Dziś na przykład za mną kolejny dzień wysokich obrotów. Pobudka, bieganie, prysznic, śniadanie, poranna toaleta, spacer, dom i porządki w ciuszkach, jedzenie, spacer, chwila dla Ksawcia, kąpiel, usypianie i o 21:00 siadłam. Może jestem nienormalna albo jeszcze mam energię, ale mi to póki co nie przeszkadza. Faktycznie dzień za dniem mija, ale co tam.

Dziś zorientowałam się, że mój synek reaguje na dźwięk. Nie że słyszy tak po prostu, ale odwraca głowę w stronę dźwięku. Jakoś dotąd tego nie zauważyłam. Taka mała rzecz, takie może dla niektórych NIC, ale dla mnie to postęp. Kolejny.

Lubię do niego mówić i uważam, że to zaprocentuje. Dlatego opowiadam mu jak to obieram marchewkę, drobię kurczaka dla pieska żeby zjadł albo gotuję zupkę żeby poprzez mleko dotarła ona do niego bo wydaje mi się, że traktując go jak człowieka doprowadzę do jego szybszego rozwoju. Zobaczymy za jakiś czas czy moja teoria się potwierdzi :)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Pierwszy raz

Jakby tak się zastanowić to każdego dnia dzieje się w naszym życiu coś, co sprawia nam radość, albo coś co możemy wrzucić do worka z napisem "rozwój". Zwłaszcza gdy patrzy się na swoje dziecko, rodzic zauważa jak co dzień robi on pewne postępy. Tak samo jak codziennie przeżywamy te "pierwsze razy". Pierwsza kupka, pierwsze przewijanie, pierwszy dzień w domu, pierwsza kąpiel, pierwszy spacer, pierwszy wyjazd, pierwszy uśmiech.... A nawet jak ten pierwszy raz sprawi nam radość i wydawać by się mogło, że już aż tak nie będziemy się cieszyć z tych kolejnych razów i nie będziemy ich już tak przeżywać, to jednak są takie chwile które mogłabym przeżywać cały czas. Na przykład uśmiech Ksawcia. Gdy wstaję rano i ten człowiek obdarzy mnie tym swoim szczerbatym uśmiechem.... ahhh mogłabym spędzić cały dzień tylko na patrzeniu na niego z uśmiechem od ucha do ucha. Albo gdy po karmieniu zaśnie mi na piersi. Mogłabym tak na niego patrzeć i patrzeć. Wygląda wtedy tak spokojnie i wiem, że jest mu dobrze, a to moja zasługa. Albo gdy płacze, a ja wezmę go w swoje ramiona i on się uspokaja. Tak bardzo jest od nas, rodziców zależny. Albo.... mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Warto zauważać te pierwsze razy, te drobne radości i kiedy to się dzieje zatrzymać się na chwilę i delektować tym. Bo w natłoku codziennych obowiązków i zadań nie zawsze jest na to czas. Dlatego postanawiam sobie, że wieczór będzie takim moim czasem na podsumowanie tych chwil. I kiedyś, za parę lub parenaście lat, gdy będzie mi źle lub po prostu gdy będę chciała do tego wrócić otworzę sobie tego bloga i przeczytam jaki to mój Malutek od zawsze był wspaniały. Albo gdy już jako nastolatek przyjdzie zbuntowany i obrażony na cały świat pokażę mu moje wypociny i razem będziemy wspominać te momenty w domowym zaciszu....

Początki...

Od początku. Nazywam się Eliza i mam 24 lata. Mój mąż Dominik lat 29. Zaczęło się od nas... Pod koniec 2004 roku taki Dominik zauważył taką Elizę. Spotkanie do spotkania, randka do randki i powstała miłość. I tak sobie kwitła owa miłość z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok aż pewnego pięknego sierpniowego dnia wzięliśmy ślub. A jak to w życiu bywa, po ślubie następuje kolejny krok jakim jest tworzenie rodziny. Stąd też dnia 11 września 2012 r. zobaczyliśmy po raz pierwszy dwie kreseczki na teście, co oznaczało, że gdzieś tam we mnie tworzy się życie... to życie ma teraz na imię Ksawery i niebawem skończy 3 miesiące :) urodził się 1 maja 2013 r. Nie powiem, że po wielkich trudach, chociaż łatwo nie było urodzić chłopaka o wadze 4100 g ;) jednak wystarczy wziąć taką istotkę w ramiona aby zapomnieć o wszystkich bólach i rozkoszować się tym cudownym uczuciem jakim jest miłość do dziecka. Naturalnie to magiczne chwile i każdego dnia pojawiają się nowe elementy które dopełniają tylko to uczucie, ale są i trudne momenty. Ten blog będzie właśnie o tych radościach i smutkach dnia codziennego, o każdym uśmiechu, kupce, wysypce, dźwiganiu główki, ślinieniu się, kolkach, ropiejących oczkach, łapaniu zabawki i co tam jeszcze się będzie pojawiać. Bo rozwój takiego małego wielkiego człowieka to ciężka praca każdego dnia, która pozwala nam rodzicom cieszyć się z rzeczy z których nikt z Nas by się wcześniej nie spodziewał, że mogą sprawiać radość.