.post img {max-width:100% !important}

piątek, 4 października 2013

Istne szaleństwo

7:00 rano pobudka. Lewe oko otwarte, prawe... już też. Chwila kokoszenia na łóżku. Kawa, ogarnianie sajgonu po-wieczornego, mycie, makijaż (przecież upiora w operze to ja przypominać nie chcę). Poranna toaleta Ksawiego, podczas której śpiewamy.... yyyy... znaczy się ja fałszuję z muzyką w tle. Ubieranie, szybkie śniadanie. Dobra chwila odsapnięcia. A nie.... Księciunio chce spać. Lulu, buziak i śpi. Prasowanko, obiadek, sprzątanko - do wyboru do koloru. Wstał. Karmienie i sruuuu na spacer. Ubrany - ryk i histeria. Nadzieja, że będzie lepiej na dworze. W pośpiechu zarzucam i ja coś na siebie. Wychodzimy. Hyc do wózka. Aaaaaaaaa!!!!!!!!!!!! Czy to aria operowa? Nieeee to Ksawery idzie na spacer. Dawno tak nie płakał. Smok nie, cisianie nie, raczej się nie uspokoi. Powrót do domu. Pewnie zęby. Żel na ząbkowanie w ruch, rozbieranie. Jeszcze płacz. Przytulę.... eee tam. Hmmmm.... jest lepiej. Okej. Podejście nr 2 do ubierania - awantura. Wycofuję się. Chyba nici z planów na kawkę z koleżanką i lekarza. Ale, ale. Zaciesza.... i o co kaman? Podejście nr 3 do ubierania. Udało się. Szybko łapię kurtkę i na dół. Płacz, ale smok zassany. Oczy lecą i lecą.... chyba kimnie. To dobrze, jego pora inaczej by marudził. Szybko pod las gdzie cisza. Chodzę, chodzę. Dobra - pobudka. Dobra - dobry humor. Ale kierunek DOM. Chwila na syrenie, bo głodny. W domu spokój. Raz dwa damy brokułka. Zjedzony, cyc. Trzeba czym prędzej ogarnąć to to co się zrobiło po rannym huraganie. Pakowanko i jedziemy. Sami z Ksawciem. Plan B jest taki, że gdy tylko będzie schiz w aucie - w tył zwrot. On zapięty, wszystko ustawione, jeszcze wózek trza spakować. W drogę. Rod Stewart i jego świąteczne piosenki.... wiem, wiem.... październik dopiero, ale ja to lubię i On pewnie też. Trasa na szczęście pusta póki co. Ksawi zabawia się i słucha mojego fałszu. Jesteśmy! Szybki telefon do Kini, bo skleroza nie pamiętam jaki numer domu. Fabi właśnie konsumuje obiad, to ja ogarnę Ksawcia. Przygotowanie placu boju dla dzieciaków. Trochę krzyku, trochę płaczu i szaleństwa. Dzieciaki śpią. Chwila dla nas na kawkę i ciacho. Krótko, bo zaraz muszę się zbierać. Na szczęście sam wstał. Raz, dwa bo się spóźnimy. Z moim rozeznaniem w terenie.... źle pojechałam, ale spoko spoko dam radę. Lecimy do Pani Doktor. Kontrol uszka - zdrowe, bo było chore. To lecimy dalej - po tatusia. Korek.... Wariatka macha rękami i coś śpiewa - to ja! Jakoś trzeba Go zabawić. Lecimy trasą. Kuźwa! Przejechałam zjazd.... szybki tel do tatusia, co robić. Udało się zjechać inaczej, ale co teraz? Baba za kierownicą.... Ja dam radę, oczywiście! Jedziemy. Oho.... Histeria! Kurna, dobrze, że blisko.... która to ulica? Trzecie światła mówił.... yyyy jednak czwarte. Jedziemy, już blisko. Jest Tatuś. Chyba chodzi o cyca... nie? Ale wypięty z fotelika nie płacze. Jeszcze trzeba jakoś wrócić. Znowu piosenki. Lalalalalala.... Eee tam w nosie mnie ma. Jesteśmy w domu. Spokojny? Pora kąpieli już.... ale my głodni, to niech się pobawi i baję zobaczy.... jemy, kąpiemy. Usypianko.... Ach śpij kochanie... śpi! Teraz chwila na odpoczynek :) beeeeeeeeeeeeee! Płacz.... nie śpi. Ululamy.... Ululaliśmy z nadzieją, że pośpi. Już 22:00???? Ehhh trzeba się myć i spać, bo zaraz trzeba wstać.





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło jeśli pozostawisz po sobie komentarz.